Zapowiedź i fragment powieści pt."MÓJ TORIN" K. Webster
Miałam dzisiaj naprawdę fatalny dzień, ale wydawnictwo Niezwykłe postanowiło poprawić mi humor! Nie dość, że podzieli się ze mną przedpremierowym fragmentem powieści pt."Mój Torin" to jeszcze na swoim profilu na Facebooku poinformowali czytelników, że wydadzą kolejną powieść Penelope Douglas. Kochani, ich chyba nie da się nie kochać! Rozpieszczają nas na maxa! Ale o tym pogadamy kiedy indziej! Teraz skupmy się na najnowszej publikacji wydawnictwa NieZwykłego i pogadajmy o moim, albo Twoim Torinie! Mam nadzieję, że macie tę książkę w planach, bo szykuje się prawdziwa i syta czytelnicza uczta! Zapraszam do rozwinięcia!
Już chcieliście fragment, prawda? A nie ma ta dobrze! Najpierw musicie dowiedzieć się o czym jest ta nieZwykła książka! Miejmy nadzieję, że zwali z nas nóg i sprawi, że kac książkowy będzie gwarantowany. Lubimy przecież mocne, mroczne i szalone historie, prawda? Prawa! Poniżej znajdziecie opis książki :)
Jestem dziwadłem, odmieńcem,
nigdzie nie pasuję.
Jestem samotna. Nikt mnie
nie kocha.
Jednak prawie mogę
posmakować szczęścia, ponieważ niespodziewanie znajduje się bardzo blisko.
Zjawia się on.
Jest przystojny i bogaty.
Stanowi uosobienie męskości.
Ma smutne brązowe oczy oraz
niesamowity uśmiech.
I chce, żebym porzuciła
swoje dotychczasowe życie.
Skrywa swoje intencje.
Motywy jego postępowania są
niejasne.
Ale ja i tak z nim odchodzę,
bo tu nie jestem szczęśliwa.
Jego obietnice są zbyt
piękne, by mogły być prawdziwe.
Zamek. Fortuna. I konie.
To wszystko jest zbyt
proste.
A w moim życiu nic nigdy nie
było proste.
W czym tkwi haczyk?
Zawsze jakiś jest.
Brzmi fantastycznie, nie? Nie wiem jak Wy, ale ja zacieram ręce na tą gorącą premierę! Książkę możecie już zamówić w przedsprzedaży między innymi na Empik.com. Jeżeli klikniecie TU to automatycznie zostaniecie przeniesieni do sklepu. A teraz zapraszam Was do przeczytania fragmentu lektury! Jak będziecie grzeczni to może udostępnię Wam też drugi rozdział? Co Wy na to? Chcemy więcej? :)
ROZDZIAŁ
1
Casey
Teraźniejszość
Klik. Klik. Klik. Klik. Klik. Klik.
– Casey. –
Doktor Cohen mruży oczy i spogląda na mnie z irytacją.
Klikam długopisem ostatni raz, po
czym wzruszam ramionami.
– Co takiego?
– Pytałam, jak ci idzie w
szkole. – Znowu jest spokojna. Wytrąciłam ją z równowagi tylko na chwilę. To
mój życiowy cel. Podczas naszych sesji uwielbiam wyprowadzać doktor Cohen z
równowagi.
Mój obecny rekord wynosi pięć razy
podczas jednej sesji.
Tamtego dnia doktor zakończyła
rozmowę ze mną wcześniej niż zwykle.
– Wszystko w porządku – mówię
jej to, co chce usłyszeć. Nie mówię jej, że nienawidzę nauczycieli i innych
uczniów. Nie powiem jej, że nienawidzę wszystkiego. A już na pewno nie
zamierzam mówić, że wczoraj szukałam w internecie informacji przygotowujących
do matury. Za dwa miesiące stuknie mi osiemnastka. Potem się stąd zmywam.
– Zdefiniuj „w porządku” –
zachęca mnie i przykłada długopis do kartki, przygotowując się do notowania.
Klik. Klik. Klik.
Zerkam na nią. Mruży oczy
– To znaczy „naprawdę spoko” –
mówię, po czym zaczynam się śmiać.
Pani doktor, zdjąwszy jedną nogę z
drugiej, nachyla się do przodu.
– To nie zabawa, moja droga.
Ach, w końcu wypowiedziała te słowa.
Zawsze je mówi. Za każdym razem, gdy się spotykamy.
– W szkole wszystko w porządku
– rzucam szorstko. – Jest nudna. Tak jak zawsze.
– Nudna? – pyta, unosząc swoje
czarne brwi, po czym przegląda papiery, które trzyma na kolanach. – Z twojego
ostatniego sprawozdania wynika, że masz dwóję z angielskiego.
Klik. Klik.
– No i co z tego?
– Musisz mieć lepsze stopnie. –
Zaciska usta. – Jak chcesz dostać się do college’u z takimi…
Zaczynam nieustannie naciskać
długopis.
Klikklikklikklikklikklikklikklikklikklikklikklikklikklikklik.
– Nie zamierzam iść do
college’u. – Unoszę głowę, ale nie patrzę doktorce w oczy, tylko spoglądam na
zegar na ścianie. Nasza sesja dobiega końca.
– Najwyższy czas dorosnąć,
Casey – strofuje mnie. To nie zabawa, moja droga. Wiem, że chce znowu to
powiedzieć. Jej wargi drżą. Z trudem powstrzymuje te słowa.
– Mam już prawie osiemnaście
lat. – Uśmiecham się złośliwie.
Gdyby psychiatrzy mogli przewracać
oczami w obecności swoich pacjentów, na pewno właśnie by to zrobiła. Jednak w
jakiś sposób udaje się jej zachować poważny wyraz twarzy.
– Wiesz, o czym mówię.
Wiem, co chce powiedzieć, ale ona
nie ma pojęcia o warunkach, w których musiałam dorastać. Moja matka była
uzależniona od cracku i podrzuciła mnie do żłóbka, znajdującego się w szopce
obok kościoła, gdy byłam niemowlęciem. To brzmi strasznie banalnie, ale ta
historia nie ma szczęśliwego zakończenia. Ona wciąż trwa i jest moim marnym
życiem. Dzieci matek uzależnionych od narkotyków rodzą się z tym samym
uzależnieniem. Niewiele ważą, mają małe głowy, a kilka dni po porodzie
przechodzą głód narkotykowy. Trzęsą się i płaczą bez końca. Są nieszczęśliwe.
Matka wysłała mnie na ten świat w najgorszy z możliwych sposobów. Od urodzenia
byłam o wiele mniejsza od innych dzieci w moim wieku. W dodatku byłam w
najgorszej sytuacji ze wszystkich czekających na adopcję dzieci.
Nikt nie chciał zaadoptować kogoś
takiego jak ja.
Nikt nie chciał dziecka, które
ryczało całymi dniami.
Dziecka, którego nikt nie mógł
uszczęśliwić.
Przygarniali mnie ludzie, którzy
byli tak samo nieszczęśliwi jak ja. Gdy trochę podrosłam, zaczęłam odbijać się
z jednego miejsca do drugiego, niczym gumowa piłeczka w automacie do pinballa.
Niestety, ale nic nie wygrałam. Nie rozbłysnęły się migoczące światła, ani nie
rozległy się dźwięki muzyki. Na końcu zawsze czekała na mnie jedynie pustka.
Gdy tylko skończę osiemnaście lat,
nareszcie będę gotowa, by wyruszyć w świat i odnaleźć własne szczęście. Wiem,
że ono tam na mnie czeka. Muszę je tylko znaleźć.
– Nie jestem na tyle
inteligentna, by iść na studia – przyznaję tonem pełnym melancholii.
Doktor Cohen wzdycha i rozluźnia
się.
– Jesteś wystarczająco mądra,
moja droga, tylko masz problem ze skupieniem. Jak ten nowy lek, który ci
przepisałam? Pomaga ci się skoncentrować?
Według niej bycie dzieckiem matki
uzależnionej od narkotyków automatycznie stawia mnie w niekorzystnym położeniu
w kwestii neurologii. Zdiagnozowano u mnie ADHD oraz stany lękowe.
Klik. Klik. Klik.
Ponownie zerkam na zegar.
– Nie lubię tego leku. Czuję
się po nim otępiała.
– On tak działa. Po jego
zażyciu powinnaś łatwiej się skupiać. Ten lek ma ci pomóc uspokoić myśli.
To chyba zły moment, by powiedzieć
jej, że zażyłam go tylko raz, a resztę sprzedałam mojemu przybranemu bratu,
prawda?
Chyba tak.
– No dobra. – Uśmiecham się do
niej szeroko. To fałszywy uśmiech, ale pomaga mi wybrnąć z tarapatów, gdy tego
potrzebuję. – Ojejku, jest już późno – mówię, udając nadąsaną. – Wygląda na to,
że zobaczymy się dopiero za miesiąc.
Pani doktor kiwa głową, zapisując
coś w swoich notatkach. Nie czekam na odpowiedź. Powiedziała już wystarczająco
dużo. Tak naprawdę boję się tych spotkań. Wcale mi nie pomagają. Obie kręcimy
się w kółko. Ona chce zaoferować mi pomoc, której nie potrzebuję. To wyłącznie
strata czasu.
Gdy tylko zamykam za sobą drzwi gabinetu,
idę prosto do damskiej toalety. Na zewnątrz czeka mój zastępczy rodzic, Guy. Ma
najgorsze imię z wszystkich możliwych i jest największym dupkiem na całej
planecie. Czasami mówię do niego per koleś tylko dlatego, by sobie z nim
pograć. Nie mam pojęcia, jak ktoś taki mógł zostać osobą, która ma się
opiekować dziećmi i nastolatkami. On ewidentnie tego nienawidzi, a ja nie
potrafię tego zrozumieć. Przewinęłam się przez kilka domów, w których mężczyźni
lubieżnie patrzyli na swoje podopieczne, ale zwykle gapili się na inne
dziewczyny. Ich spojrzenia mnie omijały, bo jestem kurduplem z rozczochranymi
włosami. Woleli rozbierać wzrokiem chochliki z jasnymi włosami i wielkimi
oczami.
Kiedy już jestem w łazience, kładę
plecak na blacie z umywalkami, po czym przyglądam się swojemu odbiciu w lustrze.
Z moich ust starł się błyszczyk, więc odnajduję go w plecaku, a następnie
ponownie maluję je lśniącym różem. Przez te wszystkie lata ukradłam wiele
szminek z wielu miejsc. To taka moja mała terapia – nakładając makijaż,
zmieniam się w kogoś, kim chcę być. Obawiam się, że jestem bardzo podobna do
swojej biologicznej matki. Dlatego im mocniej jestem pomalowana, tym mniej ją
mogę przypominać.
Burczy mi w brzuchu, ale staram się
to zignorować. Nie powiedziałam doktor Cohen o tym, że pewna dziewczyna o imieniu
Monique przyciska mnie do szafki przed każdym WF-em, a potem zabiera mi z
plecaka pieniądze. Każdego dnia w szkole jestem głodna. Mam nadzieję, że dziś
wieczorem Guy ugotuje coś smacznego. To chyba jedyna rzecz, do której się
nadaje.
– Jeszcze tylko dwa miesiące –
obiecuję sobie, wzdychając.
Zabieram plecak, wychodzę z toalety,
po czym zmierzam w stronę poczekalni. Mój opiekun gapi się na jedną z matek,
która usiłuje przemówić do rozumu dziewczynie wyglądającej na parę lat starszą
ode mnie. Ludzie, którzy tu przychodzą, mają prawdziwe problemy psychiczne, a
ja w jakiś sposób tu utknęłam. Cóż, w końcu jestem córką matki-narkomanki.
Pstrykając palcami, daję mu znak
głową.
– Chodźmy już.
Przez sekundę wykrzywia twarz, ale
natychmiast odwraca ode mnie wzrok, by ponownie spojrzeć na tyłek gorącej
mamuśki. Cieszę się, że lubi duże cycki i kształtne kobiety, bo dzięki temu
nigdy nie będzie na mnie patrzył w ten sposób. Gdy wychodzę na zewnątrz,
zatrzymuję się na chwilę. Jest wczesny listopad, ale dzisiejszy dzień jest
wyjątkowo słoneczny, ciepły. Mam ogromną ochotę po prostu usiąść na schodach i
wygrzewać się w słońcu.
Zawsze jest mi zimno. Non stop noszę
dżinsy i bluzy z kapturem, chowam się pod ciepłą kołdrą albo grzeję przy
ognisku. Mój lekarz powiedział mi, że to dlatego, bo – tak, zgadliście – jestem
córką matki-narkomanki.
Wielkie dzięki, mamusiu.
Skupiam całą uwagę na lśniącym
cencie, który leży na chodniku. Kiedyś przeczytałam kilka artykułów opisujących
to, jak mnie znaleziono. Media nazwały mnie pieszczotliwie Kokainową Casey,
czyli tajemniczym dzieckiem uzależnionym od narkotyków. Znaleziono przy mnie
jedynie koc, papierową torbę pełną drobnych oraz krótki liścik. Policja nie
była w stanie odnaleźć mojej biologicznej matki, więc nazwały mnie Casey Doe.
Oczywiście natychmiast znienawidziłam to pieprzone nazwisko. Teraz, gdy ktoś
mnie o nie pyta, przedstawiam się jako Casey White. Jestem dzieckiem, które
znaleziono przykryte śniegiem.
Białym.
Czystym.
Jak nowy początek.
Gdy w końcu będę mogła prawnie
zmienić nazwisko, wybiorę takie, jakie będę chciała.
Schylam się, by podnieść monetę, ale
nagle ktoś zabiera ją, zanim zdążę wyciągnąć dłoń.
– Hej! – krzyczę.
Kiedy podnoszę wzrok, spoglądam
prosto w najbardziej intensywne, brązowe oczy, jakie w życiu widziałam. Ich
właściciel patrzy na mnie, tak jakby mógł zajrzeć w moją duszę. Jakby widział
te wszystkie smutne oraz przykre rzeczy, które w niej skrywam.
Nie mogę mrugać.
Nie mogę myśleć.
Mogę tylko patrzeć mu w oczy.
Nagle Guy chwyta mnie za ramię,
przyciągając do siebie.
– Nie zachowuj się jak dziwak –
syczy, ciągnąc mnie do swojego gównianego vana. – Mam dość wożenia twojego
chudego dupska.
Wyrywam mu się, po czym podchodzę do
drzwi pasażera i wsiadam do środka. Gdy wyglądam przez szybę, ten mężczyzna z
chodnika wciąż się na mnie patrzy. Wyciągnął dłoń z centem w moją stronę.
Moneta błyszczy w blasku słonecznych promieni.
Za
późno, stary. Teraz możesz sobie ją wziąć.
Wzruszając ramionami, macham do
niego. Guy wyjeżdża z parkingu. Gdy tylko z głośników ponownie rozlega się jego
ulubiona muzyka country, zakładam słuchawki i pogłaśniam moją Meg Myers, by odciąć
się od reszty świata. Zamykam oczy, starając się nie liczyć czasu, który
pozostał do chwili, w której moje życie nareszcie się rozpocznie.
(obrazek)
Dwa
tygodnie później…
– Casey!
– Guy woła mnie z salonu.
Staram się go zignorować. Żuję gumę,
wpatrując się w świadectwo, które trzymam w dłoniach.
Mlask. Mlask. Mlask.
Zrobiłam to. Zdałam wszystkie
egzaminy. Oczywiście musiałam ukraść pieniądze Guyowi, by móc za nie zapłacić,
ale on nie musi o tym wiedzieć. Byłam dumna jak paw, gdy rzuciłam świadectwo na
biurko mojego szkolnego psychologa, mówiąc, że znikam z ich przeklętej dziury.
Nie jestem już ich więźniem. Dyrektor, psycholog oraz moja kuratorka
zdecydowali, że nie muszę już dłużej chodzić do szkoły. Niestety wciąż jestem
przykuta do Guya, ale to potrwa tylko do świąt Bożego Narodzenia.
Potem będę wolna.
Mlask. Mlask. Mlask.
– Casey! Chodź tutaj, do
cholery!
Prychając, wkładam świadectwo do
plecaka, w którym trzymam najpotrzebniejsze rzeczy. Tak na wszelki wypadek,
gdybym nagle musiała się stąd zwijać. Przez te wszystkie lata wiele razy, bez
żadnego ostrzeżenia, wyrywano mnie z jednego domu i umieszczano w innym. Na
początku płakałam za rzeczami, które musiałam zostawić, ale teraz po prostu
mogę zabrać je ze sobą. Kładę plecak na łóżku, chwytam swoją czapkę, po czym
wychodzę z pokoju, który dzielę z inną dziewczyną. Kilka dni temu wyraźnie się
ochłodziło i teraz jest mi zimno nawet wtedy, gdy założę kilka warstw ubrań.
Założywszy czapkę, idę do salonu.
– Ach, tu jest nasza mała miss
– mówi Guy dumnym głosem.
Na dźwięk jego tonu prawie dławię
się gumą. Od kiedy zaczął zachowywać się jak ojciec? Patrzę na niego
podejrzliwie. Dostrzegam, że jedną kieszeń ma wypchaną banknotami, które
wystają z niej na zewnątrz.
– Oto ona, Casey Doe. – Ściska mnie.
Ciarki przechodzą mi po plecach. –
Wszyscy jesteśmy z niej dumni. Właśnie zdała maturę.
– To imponujące – szepcze inny,
głęboki głos.
Odwracam głowę w stronę, z której
dochodzi, i pierwsze, co widzę, to buty. Czarne, lśniące, eleganckie, drogie. Spoglądając
w górę, zauważam luźne spodnie spięte skórzanym paskiem, a następnie elegancki,
czarny krawat oraz opaloną szyję. Mężczyzna ma czarny zarost. Jego pełne usta
uśmiechają się szczerze. Patrzę mu w oczy.
Są brązowe.
Zachęcające.
Ciekawe.
Smutne.
Mrugam zaskoczona, ale nie mogę
oderwać od nich wzroku. Wydają się znajome, jakbym już kiedyś je widziała.
Jednak nie mogę skojarzyć tego kolesia.
– Nazywam się Tyler Kline –
przedstawia się łagodnym, ciepłym głosem. – Cieszę się, że mogę cię poznać.
– Cześć – mówię, podejrzliwie
przyglądając się dłoni, którą wyciągnął w moją stronę.
Mlask. Mlask. Mlask.
Żuję nerwowo gumę.
– Cześć. – Uśmiecha się jeszcze
szerzej.
Mlask. Mlask. Mlask.
Unoszę brew, co skłania go do
mówienia dalej.
– Idziesz ze mną do domu –
oznajmia cicho, a ja widzę w jego brązowych oczach smutek, który ściska moje
serce.
– Dlaczego? – pytam, wyrywając
się z objęć Guya. – Gdzie jest Lola? – Moja kuratorka zawsze jest obecna, gdy
zmieniam miejsce zamieszkania.
– Lola na wszystko zezwoliła –
odpowiada Guy, ale ja wiem, że kłamie.
Krzyżuję ręce na piersiach i
wzdrygam się. Nie wiem, czy to przez zimno, czy niepokój, który czuję. W każdym
razie nie mam zamiaru nigdzie iść z tym nieznajomym mężczyzną.
– Zimno ci? – pyta Tyler, a ja
widzę w jego spojrzeniu prawdziwą troskę. Coś w sposobie, w jaki zareagował,
sprawia, że nieco się uspokajam.
– Zawsze jest mi zimno –
mamroczę.
– Mój dom jest ciepły. – Jego
brązowe oczy wpatrują się we mnie błagalnie.
– Zaufaj mi, dzieciaku. Będzie
ci tam znacznie lepiej – nalega Guy.
– Czy on ci zapłacił? – Wbijam
w niego wzrok, po czym wskazuję na wypchaną kieszeń. – Co tu się dzieje?
Tyler napina się i podchodzi do
mnie. Gdy kładzie mi dłoń na barku, nie wzdrygam się, ani nie uciekam. Jego
dłoń jest ciepła. Kojąca.
– Proszę, Casey.
Nie dzieciaku. Nie moja droga. Nie
wałkoniu. Nie wyrzutku.
Tylko Casey.
– Nazywam się Casey White, a
nie Casey Doe – wyrzucam z siebie. Czuję, jak gorące łzy napływają mi do oczu.
Tyler podchodzi jeszcze bliżej, nie zdejmując
dłoni z mojego barku. Jest ode mnie o wiele wyższy. Poza tym ładnie pachnie.
– To nazwisko podoba mi się
bardziej – szepcze. – Proszę, chodź ze mną. Dam ci wszystko, czego pragniesz.
Gapię się na niego i nagle zaczynam
się śmiać.
– Chcę nowy samochód – żądam
śmiało, uśmiechając się ironicznie.
On jednak tylko szczerzy się do mnie
swoimi białymi zębami i nawet przez sekundę nie traci pewności siebie.
– Zaraz pojedziemy jakiś
wybrać. Najnowszy model mercedesa podobno jest świetny. Jaki kolor lubisz
najbardziej?
– C-co? – jąkam się.
– Wszystko.
– Dobrze. – To słowo wypada z
moich ust, zanim zdążę je powstrzymać. Dobrze? Chcesz iść z facetem, który
ewidentnie przekupił twojego zastępczego ojca tylko dlatego, że zaoferował ci
samochód? Zwariowałaś?
To nie zabawa, moja droga.
Doktor Cohen ma rację. To nie jest
zabawa. To moje życie i muszę posunąć się do przodu tak szybko, jak to tylko
możliwe. Jeśli będę miała samochód, będę mogła zniknąć w chwili, w której
skończę osiemnaście lat i przejechać połowę Stanów, zanim ktokolwiek się
zorientuje. Mój nowy start jest tak blisko. Prawie mogę go posmakować.
Odchrząkuję, a następnie podnoszę
głowę.
– Dobrze.
Tyler ponownie się uśmiecha,
ściskając mój bark.
– Dziękuję, Casey. Nie zawiodę
cię.
Nie mam czasu zastanowić się nad
jego słowami, bo Guy nagle wpycha mi mój plecak, po czym wypycha nas oboje za
drzwi.
Wszyscy w moim życiu mnie zawiedli,
nawet moja własna matka.
Dlaczego Tyler Kline sądzi, że jest
inny od reszty?
Koniecznie dajcie znać jak Wam podobał się fragment. Mnie bardzo zaciekawił, więc mam nadzieję, ze ten stan utrzyma się do samego końca powieści :) Oczywiście Wasze zdanie może być inne, ale i tak na nie czekam :)
Buziaczki!
Koniecznie dajcie znać jak Wam podobał się fragment. Mnie bardzo zaciekawił, więc mam nadzieję, ze ten stan utrzyma się do samego końca powieści :) Oczywiście Wasze zdanie może być inne, ale i tak na nie czekam :)
Buziaczki!
Wiem, że moja przyjaciółka bardzo czekam na tę książkę. 😊
OdpowiedzUsuńSuper fragment! Oj coś czuję, że kupię tę książkę :)
OdpowiedzUsuńChyba nie będę planować jej czytać :)
OdpowiedzUsuńhttp://whothatgirl.blogspot.com
Intryguje :)
OdpowiedzUsuń